Wykład plenarny

Tadeusz Pilch

Uniwersytet Warszawski

Myśl pedagogiczna i edukacja wobec anomii, bierności obywatelskiej,

dysfunkcjonalności władzy i demokracji proceduralnej

Wszechmoc władzy a pedagogika milczenia

Nie można dać w krótkim referacie nawet zarysu diagnozy polskiej rzeczywistości w 30 – lecie odzyskania przez społeczeństwo pełnej suwerenności w r. 1989. Wśród wielu wskaźników stanu ducha polskiego społeczeństwa może najbardziej bulwersujący jest brak zgody o wspólne, narodowe świętowanie tego historycznego zdarzenia na terenie miasta – symbolu, Gdańska w dniu 4 czerwca . Nawet jeśli pominąć zamach szaleńca na życie prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza, manifestowany przez zabójcę jako akt „politycznej wrogości wobec znienawidzonego „przeciwnika”, zostaje kilka innych okoliczności, które czynią z nas plemię opanowane jakimś tajemnym zaślepieniem, amokiem wzajemnej wrogości, dla którego porozumienie jest synonimem zdrady, „zaprzaństwa”, odstąpieniem od ideałów i jedynie słusznych wartości. Dramat polega na tym, że wprawdzie władza jest inicjatorem owych stanów obcości plemiennej i wrogości wśród swoich, ale za tą władzą idą miliony po jednej i drugiej stronie. I tego nie można zrozumieć w kraju, w którym narodziła się „Solidarność” i która zmieniła oblicze świata.

Oto związek zawodowy „Solidarność”, a raczej żałosna resztówka byłego, światowego fenomenu, jakim był NSZZ Solidarność, ogłasza z poparciem wojewody, czyli rządu, wyłączność na dysponowanie placem – uświęconym miejscem pamięci narodowej. Nie przemawia za tym nic, żadna racja, poza pychą autorytarnej władzy, pogarda dla wszystkich,którzy nie klęczą przed nią i nie skandują chwały jedynie słusznej partii i jej lidera. Wcześniej podobny gest czyni rząd wobec równie sakralnego miejsca w Warszawie – pl. Zwycięstwa, po to aby bez protestów społecznych postawić pomniki, których prawomocności nie zweryfikował czas i powszechna aprobata. W pokojowych warunkach władza odwołuje się do schematów działania charakterystycznych dla stanu wyjątkowego. Miarą rozbieżności poglądów rządzącej partii i społeczeństwa Warszawy jest okoliczność pilnowania ustawicznego owych pomników przez patrole policyjne. Czy to jest sposób na budowanie wspólnoty i jedności społecznej wokół wartości ?

Jak to możliwe, że po tysiącu lat wspólnej historii, wspólnego losu w doli i niedoli – Polska stała się polem walki nienawidzących się plemion. Nienawidzących się z inspiracji zorganizowanych sił politycznych mających postać partii autorytarnych i wodzowskich. Co szczególnie osobliwe – przyczyny i źródła owych animozji i wrogości są wręcz groteskowe. Jak to się stało, że dramatyczne doświadczenia historyczne z XVIII i XIX wieku, które nb sami na siebie sprowadziliśmy, straszliwa tragedia II wojny światowej, nie uleczyła duszy polskiej, nie wyzwoliła z nieufności, zawiści, wrogości, nietolerancji? Jak to się stało, że po doświadczeniach niewoli zaborców, którzy podzielili naród, zagrożenie egzystencji tegoż narodu przez agresję faszyzmu, ponure czasy reżimu komunistycznego – nie wykształciły w polskim narodzie naturalnych odruchów więzi wspólnotowych, solidaryzmu plemiennego, postaw i aktywności obywatelskiej. Wręcz odwrotnie; jedyną inicjatywę jednoczącą naród, którą była NSZZ Solidarność szybko sprowadzono do niejasnej genezy, agenturalnych manipulacji, publikowania list agenturalnej hańby, rzekomych nieprawości; aż została z niej żałosna wydmuszka na usługach partyjnych interesów. Rozsławiona w świecie Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, która jednoczy naród w bezprecedensowej solidarności dla potrzebujących przez państwową propagandę jest na wszelkie sposoby odsądzana od czci i wiary, we wspólnocie z władzami kościoła katolickiego – czego już nie sposób zrozumieć!

Nie sposób w tym miejscu, nie zapytać nas – pedagogów dlaczego jesteśmy wobec takich aktów obojętni? Dlaczego milczymy, kiedy w wyniku zdarzeń historycznych dostajemy szansę stworzenia czegoś wielkiego i trwałego, co w niepomiernej skali wzbogaciłoby ducha narodu i społeczną moralność. Dlaczego nie wspieramy czynności i działań człowieka, który z pozoru może wydawać się ekscentryczny, ale który dowiódł czynem, że jest naprawdę wielkim człowiekiem służby. To dzieci, które wychowujemy; masowo, tysiącami biorą udział w zbiórce środków na najbardziej szlachetny cel: pomagania bliźnim. Czy takie stanowisko nie jest integralną częścią naszego pedagogicznego etosu? Powinnością wobec naszych wychowanków, wobec społeczeństwa? Więcej: czy nie jest naszą powinnością bronić pamięci największego w historii zjednoczenia narodu w organizacji związkowej, która w pokojowy sposób odmieniła oblicze świata i przeciwstawić się skandalicznej, skompromitowanej przez historię prawdzie wygłaszanej przez prezydenta kraju, że to odrodzenie narodowe, nie może mieć rangi trwałości, bo nie zostało przypieczętowane daniną krwi?! Czy nie jest powinnością myśli pedagogicznej przeciwdziałać nieodpowiedzialnej, rządowej propagandzie niszczącej na wszelkie sposoby jeden z najszlachetniejszych zrywów narodowej solidarności z potrzebującymi jaka jest WOŚP. Jak ten akt miłosierdzia narodowego – podstawowa idea ewangeliczna, może być tak nieprzyjaźnie traktowana przez kościół katolicki, a my wobec tej niepojętej zdrowym rozsądkiem postawy kościoła pozostajemy obojętni?

My, pedagogowie powinniśmy się zastanowić, czy wymienione zjawiska mają związek z misją edukacji, jako procesu wychowania narodowego? Jest naszą powinnością naukową wyjaśnienie historycznych uwarunkowań podziałów klasowych, grupowych, regionalnych. Ustawicznego istnienia klimatu wzajemnej wrogości, uczuć zawiści, tworzenia się spontanicznego ruchów i organizmów, które kultywują najdziwniejsze przekonania o nieusuwalności walki , dążenia do dominacji, przekonań o wyższości jednych nad drugimi. Czy takie wyjaśnienia możemy przełożyć na zadania wychowawcze szkoły? Czy można wyobrazić sobie bardziej praktyczną metodę wychowania obywatelskiego niż masowy udział dzieci i młodzieży w zbiórce datków na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy? I czy nie jest to właściwy trop wyjaśnienia wielu naszych narodowych tajemnic i droga do budowania nowej osobowości Polaka – obywatela? Jest oczywistą prawdą, że nie ma dziedziny życia zbiorowego, która nie wymagałaby zainteresowania badawczego i analitycznego pedagogiki jako nauki. I nie ma takich zjawisk publicznych, które nie powinny być inspiracją do akcji wychowawczej wobec dzieci i młodzieży.

Podnoszę kwestię powinności i odpowiedzialności pedagogiki i wychowania za kondycje treściową badań naukowych i procesów wychowawczych, bo spotykamy się z wielce zdeterminowana akcją oficjalnej polityki, aby na wzorach Orwella budować rzeczywistość orwellowską, w której znajdą się podyktowane rozstrzygnięcia ; co jest słuszne, co jest prawdziwe, a co niegodne pamięci. Stworzono specjalny organ, nazwany Instytutem Pamięci Narodowej, który spełnia wszystkie niemal atrybuty orwellowskiego ministerstwa prawdy. To on orzeka jakie treści i zdarzenia z przeszłości zasługują na pamięć, jakie są zdradą, a jakie noszą znamiona sakralne. Właśnie jeden z prominentnych kierowników owego instytutu orzekł, że ks. Józef Tischner, był agentem komunistycznych służb specjalnych. Natomiast do rangi zjawisk sakralnych podniesiono tzw „żołnierzy wyklętych”. Zjawisko w swych historycznych uwarunkowaniach tragiczne, obciążone zarówno heroizmem oporu wobec obcej przemocy, jak i autentycznymi zbrodniami popełnianymi wobec bezbronnych kobiet i dzieci, co znam z osobistych doświadczeń Wcześniej takie prawdy, jak w tym wypadku dyr. Cenckiewicza, tyle, że w masowej skali ogłaszał red. Wildstein. Zapewne taka działalność Instytutu Pamięci Narodowej i jego akolitów spełnia oczekiwania rządzących sił politycznych, skoro w bieżącym roku otrzymał na swoją działalność większą dotację niż wszystkie wydziały Polskiej Akademii Nauk. Nie było słychać głośnych protestów środowiska naukowego wobec takiej polityki naukowej rządu. Podobnie zresztą jak nie było głośnych protestów, poza pojedynczymi wystąpieniami wobec nowych regulacji w systemie nauki, którego jedyną pewną cechą jest niejasność skutków. To są objawy pośmiertnego zwycięstwa ideologii i praktyk komunistycznych, kiedy ontologiczny kształt świata budowany jest wyobraźnią partii i j jej liderów, a świat aksjologii rozkłada się wg dualistycznego schematu struktury społecznej w rzeczywistości komunistycznej: „my” i „oni”.

I ten chaos informacyjno – ideowy transponowany jest przez anonimowych autorów do programów szkolnych, aby dzieci nasiąkały od najmłodszych lat dwoistą postacią prawdy: oficjalnej, przekazywanej w szkole i odmiennej, poznawanej w warunkach nieoficjalnego przekazu rodzinnego, lub przez opozycyjne wydawnictwa. Praktyka całkowicie analogiczna do stosowanej w czasach rządów komunistycznych, której byłem już jako uczeń biernym podmiotem Tylko wówczas protest był wykluczony, dzisiaj jego brak jest tylko oportunizmem.

Profesor Janusz Czapiński na początku 2006 r. opublikował w „Polityce” artykuł pt: „Polska – państwo bez społeczeństwa”. Wyrażał w nim ubolewania, że Polska nie stworzyła społeczeństwa obywatelskiego, zaangażowanego. Ja uważam, że ten tytuł należy rozszerzyć w następujący sposób:”Polska – państwo bez odpowiedzialności i bez społeczeństwa”. Mam na myśli odpowiedzialność polityki i polityków za jakiekolwiek deficyty w procesach rozwoju społecznego. Wszelkie decyzje zapadają bez konsultacji społecznych, lub są przesiąknięte propagandą. Najbardziej kontrowersyjne decyzje dotyczące kształtu życia, jego warunków,rozwiązań systemowych,strategicznych podejmowane są w gremiach politycznych. Ostatnio nawet z pominięciem obowiązkowych konsultacji społecznych; jako tzw projekty poselskie, które są zwolnione od obowiązku jakiegokolwiek konsultowania. Nikt, nigdy za taką aspołeczną politykę nie poniósł odpowiedzialności. Najbardziej spektakularna w bieżącym roku porażka w zakresie reformy edukacji, o której uprzedzały nieliczne organy i instytucje społeczne została „ukarana” mandatem poselskim do parlamentu europejskiego dla jej autorki – minister edukacji, Pani Zalewskiej. Nowy Minister edukacji Pan Dariusz Piontkowski, z przekonaniem ogłasza, że reforma jest wielkim sukcesem oświatowym, a wszelkie trudności pochodzą z nieudolności samorządów, a krytyka wypływa z wrogich intencji opozycyjnych ośrodków. O tym, że w ciągu ostatniego stulecia nikt na świecie nie skrócił powszechnego, obowiązkowego kształcenia z 9 do 8 lat, oraz nie cofnął wieku rozpoczynania nauki z 6. na 7. rok życia – ani politycy, ani opinia publiczna zdają się nie zauważać. Bezradne okazują się,+ wobec absurdów politycznych: szkoła, społeczeństwo, organizacje publiczne, bo politycy rekrutowani są przez partie polityczne na zasadzie doboru wsobnego, a w przypadku nawet wielkich błędów „karani” są awansem na placówki zagraniczne, przesunięciem na inne pole aktywności, …itp. Są to praktyki dobrze znane z czasów PRL. Wszelka działalność lub krytyka niezgodna z koncepcjami lub oczekiwaniami partii władzy jest nazywana przez lidera partii – „ofensywą zła”. Towarzyszy temu rozniecanie waśni, wrogości, enigmatyczne identyfikowanie przeciwników i odbieranie im godności. Przykładem jest ruch LGBT, który jest w opinii PiS i Kościoła z uniwersalizowanym symbolem zła i zagrożenia. Kreowanie uniwersalnego wroga jest starą praktyką systemów totalitarnych, jako mechanizm jednoczenia zwolenników, rozniecania wrogości, usprawiedliwiania własnych błędów i nieudolności. Nikt się nie troszczy o to by choćby w przybliżeniu objaśnić istotę tego humanistycznego ruchu.

Tworzymy wspólnotę rodzinną, sąsiedzką, towarzyską – pisze J. Czapiński, lecz nie tworzymy wspólnoty społecznej. Nie ufamy nikomu, przypisujemy innym złe intencje, nie chcemy i nie potrafimy współpracować. Polacy mają najniższy wskaźnik przynależności do organizacyjnych form życia społecznego i najniższy wskaźnik zaufania do instytucji państwa, także do polityków. Polski patriotyzm jest bardzo romantyczny, ale Polak jest najmniej pragmatyczny – pisze profesor Czapiński.

Czy to nie są powody do najwyższej troski nauk pedagogicznych i procesów wychowawczych? Wszak wszystkie te cechy są wdrukowywane w świadomość społeczną w procesie nauczania, a następnie utwierdzane praktyką życia i obserwacjami mechanizmów społecznych.

Polacy są niezwykle podatni na rozbudzanie wzajemnych zawiści, animozji. Nie potrzeba do tego realnych powodów lub zagrożeń. Wystarczą propagandowe insynuacje, głupawe bon – moty, typu: „my stoimy tu gdzie staliśmy kiedyś, a „oni” stoją tam, gdzie kiedyś stało ZOMO”. Ci „oni” są nieokreśleni; to jest insynuacja z okazjonalnym adresem, nader często używana przez polityczną propagandę. Generalnie chodzi o tych „onych”, którzy nie są z nami, którzy „nam” nie są oddani. Bo władzy autorytarnej nie wystarcza obywatelska poprawność. Ta władza oczekuje oddania, „miłości”. I to też rys charakterystyczny dla władzy z czasów komunizmu.

Dramatyczną egzemplifikacją takiej właśnie, bezrozumnej, pozbawionej racjonalnych przesłanek agresją, próbą pogromu – były „wypadki” w Białymstoku 19 lipca br. Nic ich nie usprawiedliwia i nie tłumaczy. Pokazują natomiast „strony konfliktu” i oblicze władzy politycznej i kościelnej wobec owego „konfliktu. Z jednej strony grupa osób podniesiona przez państwową propagandę do mitycznej, groźnej siły, zagrażającej bezpieczeństwu i tożsamości (jakiej?, czego?) narodu, – „ideologia LGBT, a z drugiej strony histeryczne oblicze władz państwowych i kościelnych, inspiratorów klimatu wrogości i nienawiści; (marszałek Podlasia – Artur Kosicki, minister edukacji D. Piątkowski, metropolita białostocki – abp T. Wojda, lokalne duchowieństwo, „oczadziali”, jak mówią na Podlasiu, zwykli obywatele ….) A w środku wykonawcy programowanej przez kilka miesięcy bezwzględnej i nienawistnej propagandy państwowej – zwykli bandyci, żądni rozboju i bezrefleksyjnej rozróby, dalecy od posiadania jakichkolwiek przekonań i refleksji aksjologicznej. Dwie reakcje godne są uwagi socjologicznej i pedagogicznej. Władza polityczna, widząc poziom agresji stadionowych bandytów, rozhuśtanej przez jej propagandę, nad którymi policja straciła kontrolę ustami minister SWiA , E. Witek oświadczyła:”Nie było i nie ma przyzwolenia na chuligańskie zachowania godzące w prawa innych,…” Ale już minister edukacji, Pan Piontkowski radzi, aby nie dawać zezwoleń na marsze równości, skoro wywołują takie emocje! Natomiast duchowni z parafii św. Jadwigi Królowej oświadczyli publicznie swoje uznanie dla agresorów, nazwanych przez prezydenta Białegostoku T. Truskolaskiego -bandytami: „Niech wam Bóg wynagrodzi i błogosławi wszelkie dalsze, dobre poczynania”, obiecując modły w ich intencji!

Władzo, Kościele – obudźcie się!” – woła Kampania przeciwko Homofobii w swoim apelu. „Homofobiczny jad wylewający się od miesięcy z ust władzy, oraz przedstawicieli kościoła doprowadził w Białymstoku do polowania na ludzi”.

Warto tu wspomnieć, że pojęcie „jady polskie” – to termin sformułowany przez L. Petrażyckiego na oznaczenie specyficznych dyspozycji Polaków do kształtowania relacji interpersonalnych. „Ukształtowane zostały one w społecznej podświadomości przez kilka wieków nękających nas wojen, anarchii szlacheckiej, korupcji politycznej, gospodarki feudalnej z właściwym jej niewolnictwem chłopów, powiązane z rozbiorami, przegranymi powstaniami, wyniszczającymi wojnami XX wieku, z krótkim doświadczeniem spójności narodowej 1918 – 1926 , a potem dyktaturą i kłótniami politycznymi w latach 1926 – 1939 , okrucieństwami okupacji niemieckiej, przegranym powstaniem warszawskim, ze sprzedaniem nas w strefę wpływów Rosji sowieckiej”(cyt. za: Z. Kwieciński, „Utrata złudzeń edukacji publicznej. Fatalne dziedzictwo, eskapizm elit, iskry nadziei”, (w): Studia Edukacyjne, 49/2018, str. 29. Przytaczam dlatego obszerną informację Z. Kwiecińskiego, o genezie owego osobliwego pojęcia, bo daje ona szczególny ogląd zjawiska, w którym tkwimy od wielu lat i które charakteryzuje szczególny klimat rządów Prawa i Sprawiedliwości. I wydaje się, ze jest nieusuwalną właściwością narodowego charakteru Polaków. To jedno z największych wyzwań edukacji narodowej!

Sporo nadziei wiązać można z narastającym protestem społeczeństwa polskiego na te tragiczne wydarzenia w Białymstoku. Przez kraj przetoczyła się fala protestów i manifestacji przeciw przemocy i agresji, a w domyśle – przeciw jej inspiratorom.

Wszystkie niemal partie polityczne we współczesnej Europie mają mniej lub bardziej jawny charakter wodzowski. A sprawowanie władzy dokonuje się przez zwycięską formację polityczną. Ten autorytaryzm ma raz postać Angeli Merkel, Emanuela Macrona, … a innym razem twarz i praktyki Wiktora Orbana, Jarosława Kaczyńskiego, lub Aleksandra Łukaszenki. Jedynym sposobem do zablokowania Orbanowi, Kaczyńskiemu, Łukaszence, … drogi do samodzierżawia jest aktywne społeczeństwo obywatelskie, lub szczególne ustrojowe regulacje, które w krajach demokracji zachodnich nie pozwalają na przekroczenie linii oddzielającej charyzmatyczne pełnienie funkcji od autorytaryzmu.. Tam gdzie tego brak, łamie się konstytucję, niszczy sądy, ustanawia dowolne organy władzy – to np. Polska. Gdzie indziej bez skrępowania tworzy się praktyki i państwo mafijne – to przykład Węgier. A jeszcze gdzie indziej funkcjonuje jawne samowładztwo, ze spacyfikowaną opozycją i elementami opiekuńczości – z humanizowany komunizm – to Białoruś. Nie bez znaczenia dla zrozumienia natury władzy autorytarnej jest fakt, że władcy typu Orbana, Putina należą do grupy najbogatszych ludzi świata.

Spór o granice kompetencji

Postaram się teraz dokonać niepełnej typologii zjawisk, które stanowią wielkie problemy naszego kraju, wokół których toczy się ustawiczny spór, w czyjej powinny leżeć kompetencji: polityków i rządu, religii i kościoła, specjalnych instytucji, czy też może w kompetencji społeczeństwa, którego dotyczą. Otóż wraz z narodzinami władzy instytucjonalnej nastąpiła wyraźna specyfika przynależności obszarów i zakresu władzy. To była zasada powszechna, że istnieją obszary spraw i zjawisk zawarowane do wyłącznej kompetencji władcy. W każdej epoce i kulturze obszary wyłączności ulegały zmianom, zawężaniu lub poszerzaniu wedle aktualnych okoliczności. Suweren dzielił władzę w lennikami, podobnie jak dziś władze centralne dzielą się zakresem kompetencji z samorządami.

Ale nadeszła współczesna demokracja, nominalnie rządy ludu. Wszelka władze trafiła w ręce ludu, który na zasadzie ustanowionych praw i reguł praktycznych delegował tę władzę w ręce swoich przedstawicieli. Formalnie więc władza należy dalej do suwerena, tylko suwerenem jest ogół obywateli. Ich przedstawiciele dostają tę władzę do wykonywania. Są – mówiąc w dużym uproszczeniu „najemnikami” do sprawowania władzy. Nominalnie władza należy więc do owych „najemników” społeczeństwa, popularnie nazywanych politykami Nie mogą żadną miarą kwestionować uprawnień suwerena, rzeczywistego dzierżyciela władzy, do posiadania prawa ingerowania w umowny, prawem przewidziany sposób we wszelkie formy działalności władczej.

To wszystko teoria. Tymczasem z uporem upowszechniane jest od dziesiątków lat, a już szczególnie dobitnie w systemie komunistycznym i w innych systemach autorytarnych rzekoma prawda, przekonanie, że istnieje ścisłe rozgraniczenie kompetencji i sfer życia zbiorowego na sferę polityczną i inną, nazwijmy ją umownie – obywatelską. Ta pierwsza jest ściśle zawarowana do wyłącznej kompetencji organów politycznych i osób pełniących funkcje polityczne. Jakakolwiek ingerencja w obszar uważany za sferę spraw politycznych uznawany jest za bezprawna uzurpację i przekroczenie, … właśnie – czego, prawa, pisanych regulaminów, dobrych obyczajów? Nie ma żadnego prawa, które zabrania obywatelom zainteresowania i wyrażania opinii w kwestiach politycznych! Nie ma żadnych regulacji organizacyjnych, zwyczajowych, konwencjonalnych, które uznawały by wyrażanie opinii w kwestiach podejmowanych decyzji politycznych przez, nawet najwyższe organy, rząd sejm, ministerstwa,… za rzecz niedopuszczalną lub nawet niewłaściwą.

Tymczasem większość z nas pamięta propagandę komunistyczną: „pisarze do piór, studenci do nauki, uczeni do książek, …”. To autentyczne zawołania komunistycznej propagandy, które zostały wdrukowane  i z internalizowane wyłącznie w środowisku naukowym . Studenci odwrócili się plecami do polityki (polecam art. „Pokolenie odwróconych pleców”), pisarze mają swój świat, w którym polityka jest nieobecna. Natomiast uczeni najmniejszą aluzję do rzeczywistości społecznej są skłonni traktować jako sprzeniewierzenie się statusowi kapłana nauki, obojętnego wobec brudnej polityki, nieuwikłanego w zależności polityczne. Proszę mi pokazać taką kwestię/decyzję  polityczną, która nie rodzi skutków społecznych, socjalnych, wychowawczych, kulturowych. Czy Pani Pawłowicz, Pan Gliński, Pan Zybertowicz,…że nie będę wymieniał dalej – przestali być uczonymi? Czy wygłaszając swoje opinie robią to jako politycy, a nie uczeni? Słyszałem kilkakrotnie prof. Glińskiego, kiedy formułował swoje sądy z powołaniem się na naukę . Nie „angażując się w politykę”, 

Mam obywatelskie prawo a nawet powinność sprzeciwiać się głupim politycznym decyzjom!  Jako obywatel mam prawo domagać się w polityce decyzji i rozstrzygnięć korzystnych dla społeczeństwa, człowieka niepełnosprawnego, ucznia, pacjenta służby zdrowia!  To jest polityka?. A jeśli jest, to: ja, pedagog, nauczyciel, rada wydziału dowolnego uniwersytetu, szkoły wyższej  nie może wyrazić swojej opinii, stanowiska? Czy reforma edukacji, uchwalona przez sejm – jest „nietykalna” dla uczonych i nauczycieli, bo jest aktem politycznym? To przecież absurd!

Dobitnym przykładem sporu o kompetencje pomiędzy sferą „publiczną” a władzą polityczną była procedura powołania Rzecznika Praw Dziecka. Jako przedstawiciele akademickiego środowiska pedagogicznego nie mieliśmy wątpliwości, że Pani prof. UŚ Ewa Jarosz jest znakomitą Kandydatką do tego urzędu. W głosowaniu wzięło udział 31 członków i specjalistów KNP PAN, którzy jednomyślnie wyrazili poparcie dla naszej kandydatki. Poparcia udzieliło jej ok. 70 organizacji i stowarzyszeń społecznych.

  Dziekan Wydziału I Nauk Humanistycznych i Społecznych PAN prof. dr. hab. Stanisław Filipowicz – skierował do Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN list, w którym wyraził opinię, że proces wyboru Rzecznika Praw Dziecka ma charakter aktu politycznego, zatem KNP PAN nie powinien angażować się w działalność polityczną. Chyba, że np do KNP PAN zwróci się Marszałek Sejmu czy Komisja Sejmowa opiniująca kandydatów na to stanowisko, to wówczas możemy przedłożyć opinię osiągnięć naukowych kandydatki i jej dokonań zawodowych, gdyż ta – jak stwierdził Pan Dziekan  (…) 1mieściłaby się w polu poczynań, które możemy traktować jako politycznie neutralne. Wypowiedzi ad meritum mogą mieć oczywiście polityczne skutki, ale nie mogą być traktowane jako zajmowanie politycznego stanowiska. Przedstawiając niezależną, ekspercką opinię Komitet nie angażuje się w żaden spór polityczny, zachowuje bezstronność.

Na obecnym etapie zgłaszania kandydatów Komitet Nauk Pedagogicznych PAN nie powinien włączać się do tzw. komitetów poparcia któregokolwiek z kandydatów na Rzecznika Praw Dziecka, gdyż wszystkie podmioty PAN – w świetle Statutu PAN – nie mogą w swoich działaniach angażować się w działalność polityczną w państwie. Tym samym kieruję do Państwa sugestię, by w sytuacji gotowości udzielenia osobistego poparcia Pani Profesor, skierować na Jej adres osobistą deklarację.

To uzasadnienie zakazu poparcia dla kandydatury, uznanej przez najbardziej kompetentne gremium pedagogiczne za najwłaściwszą to ekwilibrystyka logiką i argumentacją rzeczową. Jedyny konkret, to uwaga o tym, że statut PAN „zakazuje” wszelkim podmiotom PAN angażowanie się w działalność polityczną w państwie. Jest niezmiernie ciekawa czasowa geneza tego zakazu. Można iść o zakład, że sięga ona czasów komunistycznego reżimu, kiedy taki zakaz był całkowicie naturalny! Ale dzisiaj, w systemie demokratycznym, to oczywisty, niedemokratyczny anachronizm. A co oznacza „działalność polityczna” w tym i w podobnych sytuacjach? Czy także wyrażenie opinii, że reforma edukacji ma fatalne skutki?

  Komitet Nauk Pedagogicznych PAN jest ciałem pochodzącym z wyborów powszechnych w swoim środowisku. Oznacza to merytoryczną i prawną niezawisłość  w działalności naukowej, oraz wszelkiej aktywności mieszczącej się w autonomii szeroko rozumianego funkcjonowania, wyrażania opinii, sądów, zajmowania stanowiska, podejmowania ekspertyz, …. oprócz opinii i czynów naruszających przepisy prawa.  Pan Dziekan ma prawo  domagać się np od Przewodniczącego każdego komitetu, rzetelnego rozliczenia się z dotacji, lub innych formalnych powinności  stanowionych przez przepisy,  ale nie ma żadnego prawa do ograniczania wyrażania opinii przez Przewodniczącego NP, lub dowolnego członka KNP  PAN, np  surowej oceny społecznych skutków reformy edukacji , dokonanej przez polityków, w akcie politycznym, przez nawet najwyższy organ polityczny.  Dochodzimy do absurdu – próbując wyznaczyć granicę między merytorycznym, słusznym racjonalnie i moralnie koniecznym protestowaniem przeciw  złemu funkcjonowaniu szkoły i systemu wychowania a krytykowaniem organu i procedur związanych z jego wprowadzaniem, bo to już zaangażowanie polityczne.       Ja  – obywatel mam prawo (a nawet obowiązek) wybrać mojego reprezentanta na posła do Sejmu RP, ale, ja profesor uczelni nie mam prawa krytykować posła,który uchwalił szkodliwe  prawo, bo to już będzie czynność polityczna !!! Tym bardziej absurdalne jest ograniczanie prawa do wyrażania opinii i krytycznych sądów wszelkim organom Polskiej Akademii Nauk – ciału z natury swej skupiającej elitę intelektualną i kompetencyjną (w każdym obszarze) naszego kraju. To posłowie i senatorowie …. (nie będę wymieniał ich nazwisk respektując zasadę: nomina sunt odiosa), mają wszelkie prawo uchwalać złe, czasem kuriozalne prawo, a ja, my, ich wyborcy, nie mamy prawa ich skorygować, naszych nominatów przywołać do rozsądku?

Z takim rozdzielczym rozumieniem rzeczywistości na polityczną i umownie nazwijmy tę drugą – „merytoryczną” wiąże się kwestia odpowiedzialności. Bo jeśli do decyzji politycznych nikt nie ma prawa wnikać w ich skutki, poza politykami, to wszelka ich odpowiedzialność jest iluzoryczna, I w rzeczywistości politycy nie ponoszą żadnych konsekwencji za najbardziej absurdalne, szkodliwe decyzje w dziedzinie finansów, organizacji życia zbiorowego, zdrowia publicznego, oświaty, obronności itp., itd. Skala nieodpowiedzialności polityków, naszych, suwerena „najemników” do rządzenia za złe, szkodliwe, kosztowne decyzje jest niepoliczalna, można je opisywać w opasłych tomach. I dopóki nie uczynimy z odpowiedzialności fundamentalnego prawa dla oceny i osądzania prawidłowości, nieszkodliwości działalności politycznej – dopóty władza będzie miejscem narodzin nieprawości i patologii, tak jak to się dzieje od wieków, od zawsze, z małymi wyjątkami. To bardzo ważna kwestia dla refleksji i decyzji środowiska pedagogicznego. Ono bowiem, jak żadne inne, bliskie jest wszelkim problemom społecznym, oświatowym, zdrowotnym. Długa historia pokazuje jak fatalne są rezultaty „samodzielności” i niezależności posłów, polityków od społecznego wsparcia i kontroli!

Bolesne problemy rzeczywistości

Niechże ten incydent naszego Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN z wyborem kandydata na Rzecznika Praw Dziecka – będzie impulsem do refleksji dla całego środowiska pedagogicznego o naszych prawach i powinnościach. Tym bardziej, że rejestr problemów, które stają na drodze rozwoju naszego kraju i są uciążliwościami i zagrożeniami dla ładu społecznego, prawnego i moralnego oraz wymagają zjednoczonych, zdecydowanych działań naprawczych społeczeństwa obywatelskiego jest ogromny i ciągle narasta.

Pierwszym obszarem dla nas najważniejszym jest edukacja. Przemawia za jej czołową rangą ważności jej fundamentalna rola w budowaniu przyszłości i pomyślności całego narodu i państwa. Mimo oczywistości i powszechności opinii Jana Zamojskiego – „takimi będą Rzeczypospolite – jakie ich młodzieży chowanie” – trzeba ją powtórzyć, aby – szczególnie politycy mieli świadomość, że nie sejm, rząd, prezydent są najważniejszymi instytucjami państwa, lecz szkoła! Tymczasem szkoła i jej funkcje są zaniedbywane i poddawane nieodpowiedzialnym manipulacjom polityków. Mamy tego rzeczowy dowód w postaci ostatniej „reformy” oświatowej.

Równość szans, główny warunek dobrego funkcjonowania szkoły i udziału w jej oddziaływaniu dzieci jest fikcją. Młodzież ze środowisk defaworyzowanych uczestniczy w studiach w znikomej ilości. Mówię od razu o studiach wyższych, bo te zaczynają się w przedszkolu. To twierdzenie ma głęboki sens. Studia są drogie, stypendia uwarunkowane. Miejsc w domach studenckich nie przybywa, lecz ubywa. Niezwykły skok w liczebności studentów po roku 1990. dokonał się za pieniądze obywateli. Państwo do rozwoju „pojemności” uczelni dołożyło się w ilości ok. 10% nakładów. Oczywiście część tego nowego nurtu studiów wyższych stała się „biznesem”. Wiejskie regiony kraju, o znacznym rozproszeniu osadniczym, np. lubuskie, Warmia i Mazury nie stwarzają szans dzieciom na powszechne wychowanie przedszkolne. I to nie wina systemu, lub samorządów. Na jedno wiejskie przedszkole na Warmii i Mazurach przypada od 8 do 14 jednostek osadniczych. Odległych, w niektórych przypadkach, od przedszkola nawet kilkanaście kilometrów. Z moich badań wynika, że w niektórych badanych gminach do przedszkola uczęszczało zaledwie co drugie dziecko. Brak dostępu do przedszkola , to jedna z przyczyn wykluczenia oświatowego. MEN takie sprawy nie spędzają snu z powiek. W reformie tej kwestii nie poświęcono żadnej uwagi. Nie pomyślano o systemie wyrównywania szans poprzez organizację powszechnego wychowania przedszkolnego.

Do szkół podstawowych i do niedawna do gimnazjów dojeżdżało ok. pół miliona dzieci i młodzieży. Wyjeżdżały z domu ok. 7 godziny rano i wracały do domu ok. 15, 16 po południu. Można to racjonalnie wytłumaczyć. Ale nie można ze spokojem przyjąć, że tylko ok 12% – 15 % tych dzieci jadło w szkole obiady. To jest niebywały skandal i pogwałcenie wszelkich zasad odżywiania dziecka w tym wieku. Wśród przyczyn jest często brak stołówek szkolnych, ale także ubóstwo. Równocześnie od r. 2010 samorządy zabrały się za likwidację szkolnych stołówek, zastępując je cateringiem. Nie wdając się w szczegóły, praktyka pokazuje, że catering redukuje ilość dzieci korzystających z posiłków o ok.10 % (wyższa cena). Nie słyszałem o jakimkolwiek zainteresowaniu MEN sprawami odżywiania dzieci. Znam natomiast argumenty samorządów, które likwidację stołówek szkolnych oceniają w kategoriach grubych oszczędności. Czy taka strategia troski o rozwój dzieci przez ministerstwo kwalifikuje się do nagradzania ministra awansem, czy może skierowania sprawy do trybunału stanu?. Świadczy o czymś fakt deficytów rozwojowych polskich dzieci. Specjaliści mogą się wypowiadać o przyczynach. Tylko, że specjalistów od medycyny szkolnej nie ma. Od lat 80 – tych, a nawet wcześniej ze szkół wyprowadzono opiekę medyczną. Zlikwidowano gabinety lekarskie, dentystyczne. Zdziesiątkowano obecność opieki pielęgniarskiej. Efekty są znane: pierwsze miejsce wśród krajów OECD polskich uczniów w dziedzinie próchnicy zębów, oraz prymat w wadach postawy i wadach rozwojowych. Nie wspominam tu o zbawiennej roli profilaktyki zdrowotnej, która w wielu wypadkach jest bezcenna dla całego rozwoju dziecka. Ale za to jakie oszczędności uzyskano! W samej warszawie uzyskano kilkadziesiąt milionów zł. oszczędności – już po odliczeniu strat za zdekapitalizowane wyposażenie medycznych gabinetów

Dodać trzeba jeszcze jeden obszar polityki oszczędnościowej – likwidację burs i internatów. Od lat 90 – tych ubyło ok.120 tysięcy miejsc w bursach i internatach. W tym roku z racji „podwójnego rocznika” ilość chętnych do zamieszkania w internatach przekroczy dziesięciokrotnie ilość wolnych miejsc. Czy można racjonalnie wytłumaczyć redukcję burs i internatów w takiej skali? Oczywiście!. Internaty generują wyłącznie koszty. Przeznaczenie ich na inne funkcje może przysporzyć dochodów.

Uprzedzając tłumaczenia należy stanowczo powiedzieć, że za kondycję systemu oświaty, wszelkich jego elementów – odpowiada władza państwowa, czyli rząd, a nie starosta, samorząd, lub inna instytucja, także w odniesieniu do szkolnictwa prywatnego. Uchylanie się rządu od odpowiedzialności za edukację młodego pokolenia jest hipokryzją i skrajną formą nieodpowiedzialności politycznej. Tak jak za opóźnione pójście do szkoły dzieci o 1 rok, oraz skrócenie czasu obowiązkowej nauki o 1 rok – ma charakter manifestacyjnej głupoty z racji akceleracji współczesnych dzieci oraz relatywne wydłużanie nauki obowiązkowej w krajach rozwiniętych. To jakby celowe przygotowywanie polskich dzieci do pełnienia usługowych, podrzędnych funkcji w zjednoczonej Europie.

Na koniec tego telegraficznego rejestru niedomogów naszego systemu oświatowego ostatnich lat należy wymienić bezprecedensową komercjalizację zajęć rozwojowych dzieci i młodzieży oraz powszechną komercjalizację oświaty dorosłych, co doprowadziło niemal do całkowitej atrofii klasycznych form „edukacji przez całe życie”. Zajęcia pozalekcyjne i wszelkie inne formy wspomagania rozwoju dzieci i młodzieży dostępne są tylko w większych ośrodkach i dla zamożnych. Całkowicie wykluczone są z nich dzieci wiejskie, a szczególnie dojeżdżające. Wydaje się, że rządząca klasa polityczna nie radzi sobie z rozumieniem swej roli kreatywnego prowadzenia edukacji narodowej. Oto poseł PiS, i nauczyciel! – Zbigniew Dolata, wygłasza w sejmie opinię: „Nie można sprawy stawiać tak, że to państwo ma utrzymywać oświatę”. Skracając ten mętny wywód, można skutki takiej filozofii przewidzieć w narastających różnicach w położeniu społecznym, w ograniczeniach dostępu i udziału w formach nobilitującego życia, w dysproporcjach dostępu do dóbr powszechnie pożądanych – szczególnie dzieci z warstw defaworyzowanych i środowiska zaniedbanych!

Dlaczego o tym milczymy? Bo to polityka? Owszem są prowadzone badania i sporządzane ekspertyzy, ale należą one wyłącznie do dorobku naukowego środowiska akademickiego. Nie mają żadnego wpływu na decyzje polityków, bo są im nieznane lub lekceważone.

Drugim wielkim obszarem zaniedbań i bezczynności władzy politycznej, a równocześnie naszego braku reakcji są zjawiska i problemy socjalne. Transparentną manifestacją stosunku do tych zjawisk była demonstracja rządu i parlamentu wobec protestujących rodzin z dziećmi niepełnosprawnymi na terenie sejmu. Jedyną reakcją władz politycznych RP na tę manifestację tragedii rodzin doświadczonych przez los było wzniesienie żelaznych zapór wokół sejmu i rozbudowanie sił porządkowych sejmu, które nb zachowywały się haniebnie wobec protestujących matek z dziećmi niepełnosprawnymi.

Nieudolność lub celowa polityka ministra pracy i polityki społecznej doprowadziła do ukształtowania się specyficznej formy zatrudnienia, która doprowadziła do ukształtowania się tzw „prekariatu”, który zastąpił marksowski „lumpenproletariat” – ludzi pozbawionych lub silnie ograniczonych uprawnień pracowniczych i większości praw socjalnych. Znowu w tym zakresie dzierżymy palmę pierwszeństwa w Europie. Mimo jawnej, gorszącej niesprawiedliwości tego stanu rzeczy – rząd nie kiwnął palcem, aby ograniczyć wyzysk niegodny 21 w. i pracę z epoki akumulacji pierwotnej ucywilizować. Natomiast Polacy odpowiedzieli masową emigracją. Ok 2 miliony, najczęściej młodych ludzi, często dobrze zawodowo wykształconych, wyjechało do krajów zachodnich, aby tam się „realizować na zmywaku”. Część z nich osiąga czasami poważny awans ekonomiczny i prestiżowy. Są wśród nich i tacy, którzy tu, w kraju, jako przedsiębiorcy zostali zniszczeni przez samowolę fiskusa. Czy stać nasz kraj na taką politykę, która wypycha przygotowanych zawodowo młodych ludzi na obce rynki pracy, bo na naszym nie mają szans na godne życie?

Innym, wielkim wstydem Polski jest istnienie i trwałość enklaw biedy i wykluczenia. Ich archetypem był skandaliczny i nie waham się użyć tego określenia – przestępczy akt likwidacji Państwowych Gospodarstw Rolnych. Ponad pół miliona rodzin, nieodpowiedzialnym aktem politycznym zostało wyzutych z pracy, elementarnego poczucia bezpieczeństwa, wrzuconych w czarną dziurę bezradności i beznadziei. Dzisiaj w dawnych osiedlach popegeerowskich dorasta trzecie pokolenie wykluczonych, które poprzez mechanizmy dziedziczenia skazani są na status „ludzi bez szans”. Nikt, nigdy im ręki pomocnej nie podał. W osiedlach tych straszą ruiny dawniej działających przedszkoli i świetlic dla dzieci. Niektórzy pracują „u Pana z Warszawy”, na ziemi – dawniej pegeerowskiej, a dziś sprzedanej za grosze „panu z Warszawy”. Pan z Warszawy jest dobrym panem, bo zadowala się tylko dopłatami unijnym, a płody z ziemi oddaje swoim wyrobnikom.(Dzieci na drogach Warmii i Mazur, red. T. Pilch, wyd. WSIiZ TWP Olsztyn 2017 r.) . Wg moich szacunków, w takich osiedlach „wykluczenia” zamieszkuje minimum 150 tys. dzieci.

Inną formą wykluczenia są zakładane i ciągle rozbudowywane „osiedla socjalne”, dla ludzi o poplątanych życiorysach, rozbitków życiowych, byłych skazanych, posiadających już status odziedziczonej nieporadności. Z założenia te osiedla są przedmiotem pracy i zainteresowania służb socjalnych. W rzeczywistości to enklawy ubóstwa, nieporadności, miejsca działalności przestępczej i trwałego wykluczenia. Wg badań prowadzonych pod moim kierunkiem los mieszkających tam dzieci jest przesądzony. Odziedziczą położenie swoich rodziców, kształcenie zakończą na szkole podstawowej lub jej części. Są potencjalnymi podopiecznymi systemu rosocjalizacyjnego. Zjawiskiem gorszącym jest brak jakiegokolwiek programu skutecznej pomocy dla rodzin i tolerowanie bezradności służb państwowych, m. in. policji dla działających tam dystrybutorów narkotyków, melin alkoholowych. Tolerowanie pracy mieszkańców, z reguły na czarno, co jest okolicznością o różnorodnych negatywnych konsekwencjach życiowych (zaopatrzenie emerytalne, kredyt mieszkaniowy, …) Obserwacje moje dowodzą, że to idealne i klasyczne warunki dla dziedziczenia wykluczenia i powielania losu rodziców przez wychowujące się tam dzieci i młodzież. Sami mieszkańcy są najczęściej także dziedzicami losu swoich rodziców. Zjawisko jest znane, wielokrotnie opisywane i nie zakłóca samopoczucia klasy rządzącej.

Ale dlaczego polska pedagogika o tym milczy? Dlaczego nie zakłócamy politykom dobrego samopoczucia przez uświadamianie im ich powinności i odpowiedzialności za los bezradnych, a szczególnie za los dotkniętych dramatami życia dzieci i młodzieży?

Godne jeszcze zasygnalizowania, spośród setek problemów socjalnych, jest nieudolność organów państwowych w realizacji polityki alimentacyjnej. Tolerowanie zatrudnienia dłużników alimentacyjnych na czarno. Proceder tak łatwy do ukrócenia, od lat nie jest przedmiotem zainteresowania władz państwa, a fundusz alimentacyjny tę patologię jeszcze pogłębia. Wiążę się z tym pośrednio „bezdomność” dzieci i ich matek. Liczebnie problem niewielki, psychologicznie i socjalnie dla dziecka wielka tragedia.

Wielkim problemem dla młodzieży dojeżdżającej do szkół staje się narastające wykluczenie komunikacyjne. Rozdęte do patologicznych wymiarów kadry kierownicze kolei państwowych pracują nad racjonalizacją komunikacji kolejowej, co na ogół skutkuje likwidacją kolejnych połączeń. Ofiarami tej racjonalizacji jest młodzież dojeżdżająca, której już przed wielu laty zamknięto wszystkie świetlice kolejowe dla młodzieży, stworzone za czasów realnego socjalizmu. Ostatnio władze PKP „na złość” Owsiakowi zlikwidowały połączenia kolejowe w okolicach Kostrzynia, miejsca festiwalu młodzieży. Nawet nie pomyślały, że ta likwidacja najboleśniej dotknie młodzież dojeżdżającą do szkół. Za ten pomysł, jak to z władzą bywa nikt nie odpowie. Ale bezmiar bezmyślności polityków poraża.

Cała niemal polityka socjalna ma swoje konsekwencje wychowawcze, pedagogiczne dla dzieci i młodzieży. Odbija się na ich kondycji materialnej, zdrowotnej, możliwościach rozwojowych, aspiracjach edukacyjnych, …. Polityka rządzącej partii wyrażana rozdawnictwem środków pieniężnych, zasługiwała by na aprobatę, gdyby jej celem był trwały awans upośledzonych , a nie manipulacja opinią publiczną i kupowanie elektoratu wyborczego. Tymczasem mamy chaos rozdawnictwa i brak nadzoru służb socjalnych nad formami spożytkowania owej politycznej dobroczynności. Warto zwrócić uwagę rządzącym, że dobroczynność jako cnota ewangeliczna, była szczególnie popularna w średniowieczu. Dzisiaj dobroczynność ma postać racjonalnej pracy socjalnej.

Czy my, pedagogika polska, ma prawo być wobec tych zjawisk obojętna? Czy nie powinna, nie tylko interweniować, ale głośno protestować i nie ulegać sugestiom, że polityka socjalna – to polityka! I wara uczonym od polityki! Politycy dawno dowiedli, a przytoczone przykłady dowodzą , że ich kwalifikacje nie dorastają do wielkości zagrożeń jakie niesie za sobą nieudolna polityka socjalna.

Trzecim wielkim, polskim problemem jest zjawisko, które umownie tu nazwę tolerancją. W pojęciu tym zawiera się zarówno klasyczna kategoria tolerancji, czyli respektowania odmienności i prawa do bycia innym, posiadania cech odrębności i nie doznawania z tego tytułu jakiegokolwiek dyskomfortu. Równocześnie w pojęciu tolerancji umieszczam specyficzny klimat stworzony przez klasy polityczne, różnych orientacji, styl rządzenia państwem i społeczeństwem, poprzez mechanizmy dzielenia, przeciwstawiania jednych grup innym ze względu na enigmatycznie określane cechy. Geneza tej polityki dzielenia narodu, społeczeństwa ma stare tradycje. Nie będę jednak odnosił się do niesławnej tradycji Rzeczypospolitej szlacheckiej, która podziały społeczne wywodziła ze specyficznego rasizmu klasowego, wedle którego chłop był arystotelesowskim mówiącym narzędziem pracy. To naturalistyczne rozumienie klas społecznych znalazło swój wyraz u samych narodzin odzyskanej niepodległości, kiedy hr Tarnowski w sejmie zgłosił konieczność powołania dwu torów kształcenia powszechnego dla „wyższych klas” i dla „prostego ludu”, dla którego treści nauki „będą niemożebne do pojęcia”. Istniejący od kilku wieków w naszym kraju podział na warstwy wyższe czyli arystokrację i szlachtę, oraz warstwy niższe: mieszczaństwo i lud był tak utrwalony, że znalazł kontynuację w poglądach potomków „panów” polskich w 130 niemal lat po rewolucji francuskiej. Hr Tarnowski musiał ustąpić przed siłą ruchu ludowego w odrodzonym sejmie, bez którego odzyskanie niepodległości narodowej było niemożliwe. Ale tradycje i echa kształcenia dla bogatych i biednych w zmodyfikowanych formach rozwijane są w naszym kraju w najlepsze. Schodzą już nawet na poziom przedszkoli. Nierówne szkolnictwo, tworzenie elitarnych ciągów kształcenia za duże pieniądze – to nowa forma stratyfikacji współczesnego społeczeństwa.

To tylko polityka nie uległa przymusowi kreowania elitarności w doborze swoich kadr i wciąga w swoją praktyczną działalność każdego, kto posiada określone cechy charakteru i gotowość podporządkowania się hierarchicznej strukturze władzy partyjnej, i gwarantuje wierność naczelnikom partyjnym.

Drugim, „umownym” aktem założycielskim odrodzonej Rzeczypospolitej w zakresie budowania klimatu tolerancji i deprawowania duszy narodowej był haniebny pogrom lwowski. Opanowany prze wojsko polskie Lwów, stał się areną okrutnych ekscesów antyżydowskich, z rabunkami i mordami, przy udziale wojska, dowodzonego przez komendanta obrony Lwowa Czesława Mączyńskiego. Stosunek ówczesnej Polski do lwowskich rozruchów antysemickich ilustruje kariera owego Mączyńskiego, odznaczonego orderami Virtuti Militari i Polonia Restituta, Krzyżem Walecznych,… został posłem i niemal bohaterem narodowym. Ten tragiczny incydent, skrzętnie latami zatajany przed opinią publiczną, dobrze oddaje klimat rządów Polski międzywojennej wobec mniejszości narodowych. Andrzej Strug – ówczesny pisarz, napisze, „że nacjonalizm będzie zgubą Polski”. To jakby komentarz do aktualnej polskiej polityki i jej losów w zjednoczonej Europie.

Rychło pojawiają się inne akty polskiego nacjonalizmu; niesławne getto ławkowe – haniebny rys na rodzącym się szkolnictwie wyższym. Dziś mamy tylko liczne akty przemocy i inne barbarzyńskie zachowania „prawdziwych Polaków” wobec odmiennych rasowo studentów, ale także wobec ukraińskich studentów, którzy studiują w Polsce za pieniądze.

Okres międzywojenny to dla byłej Rzeczpospolitej Obojga Narodów czas obfitujący w zdarzenia i procesy nie tworzące ani jedności narodowej, ani chluby dla polityki wobec mniejszości narodowych, religijnych i wobec własnych upośledzonych grup społecznych; rolników i robotników m. in w Krakowie i w Małopolsce.

Po wojnie rozpoczął się szczególny czas indoktrynowania świadomości narodowej. Obok pustosłowia o niezwykłych tradycjach polskiej tolerancji, stosowana jest totalna nietolerancja wobec wszystkich i wszystkiego, co nie mieści się w ciasnych kategoriach komunistycznej doktryny. Ten typ nietolerancji jest elementem doktryny zarządzania życiem społecznym, w tym naukowym, artystycznym i pozostawia trwałe ślady w mentalności społecznej jako naturalny mechanizm zarządzania życiem zbiorowym. Ubocznym owocem tych praktyk rygoryzmu ideologicznego jest utwierdzenie zrodzonego już wcześniej podziału świata społecznego i politycznego wedle kategorii: „my” i „oni”.

Jesteśmy aktualnie świadkami powtórnych narodzin schematu rozumowania i praktyki, kiedy to partia rządząca – niegdyś komunistyczna, dziś konserwatywna – tworzy dualistyczną postać świata. Na użytek wewnętrzny partia rządząca tworzy fikcyjny system wartości, w który wprzęga wszelkie patriotyczne, religijne, historyczne i wszelkie inne humanitarne wartości, których mieni się strażnikiem, nosicielem i obrońcą. Czyni z nich instrument zarządzania państwem i społeczeństwem. Ubogaca go manipulacyjną polityką społeczną obliczoną na doraźne korzyści wyborcze. Unika , bardzo łatwo, bo nikogo to nie interesuje, refleksji o skutkach gospodarczych i społecznych takiej polityki transakcyjnej dla najbliższego pokolenia. A drugą stronę – „onych” ubiera w szaty wcielonego zła, antypolskości, sprzedawczyków narodowych, świętych wartości, którzy dzielą, chcą zniszczyć, zaprzedać, ….. Jest oczywistością, że podstawowym mechanizmem stosunków i zachowań w takiej formule polityki wewnętrznej jest nietolerancja! W jej najostrzejszej postaci, której emanacją jest m. in. mord na prezydencie Gdańska, wypadki białostockie, …

Na użytek zewnętrzny klasa polityczna, ciągle nazywająca siebie: „my”, kreuje się na obrońcę narodowych interesów i wartości. Świat zewnętrzny przedstawia jako perfidny spisek, którego celem jest pozbawienie ojczyzny jej wyjątkowego charakteru, wartości a nawet niezawisłego istnienia. Głosi prawo i konieczność rechrystianizacji Europy, która stacza się w odmęty odrażających ideologii i praktyk. Wszelkie wewnętrzne poczynania, które budzą zdumienie świata zdrowego rozsądku, np. manipulacje wokół wymiaru sprawiedliwości przedstawia jako heroiczne wysiłki obrony uniwersalnych wartości przed napierającą z Zachodu zgnilizną moralną. I oczywiście, wśród mechanizmów „naprawy” zdemoralizowanego i wrogiego świata Zachodu na czoło wysuwa się – nietolerancja wobec wszystkiego co kłóci się z głoszoną przez klasę rządzącą doktryną zarządzania rzeczywistością. Równocześnie władza usilnie pracuje nad tym aby nie powstało społeczeństwo obywatelskie. Do rangi jedynie słusznej wizji obywatelstwa urasta woluntarystycznie uznane przez władzę ruchy, grupy, organizacje związane i popierające partię rządzącą

Powyższy opis zawiera elementy groteski, żałosnych zachowań w skali międzynarodowej, drastycznych kłamstw w interpretacji sytuacji wewnętrznych i dramatycznych skutków dla pozycji Polski. Skutki dla naszego kraju są dramatyczne. Z podziwianego za transformację ustrojową lat 80-tych kraju, spadliśmy do roli osamotnionego i żałosnego organizmu politycznego, wobec którego toczy się najwięcej procesów przed międzynarodowymi trybunałami o łamanie prawa, kraju, którego przedstawiciele przegrywają wszelkie głosowania na stanowiska kierownicze w organach unijnych, kraju zyskującego sławę inicjatora aktów wrogości i nietolerancji wobec innych podmiotów prawa międzynarodowego.

Śledząc przez ostatnie dwa lata doniesienia polskiej prasy odnotowałem kilkaset opisywanych przypadków manifestacyjnych zachowań nietolerancji polskiego społeczeństwa; od groteskowego zasłaniania własną piersią przez „prawdziwego Polaka” wejścia do katolickiego kościoła polskiemu dziecku o czarnym kolorze skóry w Gdańsku, poprzez podpalenie mieszkania zajmowanego przez małżeństwo Polki i Hindusa w Białymstoku i wielu podobnych ataków na cudzoziemcach, do samobójstwa nastolatków prześladowanych przez rówieśników za odmienną orientację seksualną. Nie można pominąć rozpętanej w ostatnim czasie histerii nietolerancyjnej wobec zjawiska tzw LGBT, uznanego przez episkopat, a w ślad za nim partię PiS, stowarzyszenie Ordo Iuris i inne równie racjonalne byty – za zagrożenie odwiecznego ładu moralnego we współczesnym świecie. Homofobia stała się wręcz oficjalnym stanowiskiem rządu, wspieranego stanowczo w tym zakresie przez władze kościelne, a jeden z publicystów politykę informacyjną rządowych środków przekazu oraz sztukę oratorską przedstawicieli rządu w odniesieniu do jakichkolwiek odmienności obyczajowych nazwał – szczuciem.

I tak można w nieskończoność ukazywać – w kraju, który chce chrystianizować Europę (plan premiera Morawieckiego) codzienne ekscesy pogańskiej wrogości, agresji i nietolerancji. Polska prasa w ciągu roku donosi i dokumentuje ok. 800 do 1 tys. przypadków, aktów nietolerancji, zachowań nienawistnych, wrogich

To wszystko się dzieje w wyniku braku informacji, jawnego kłamstwa, przestępczych zachowań m. in. ludycznych bandytów (kiboli), którzy swoją strategię nienawiści uświęcają w sanktuarium jasnogórskim. Inspiratorami i uczestnikami tych wszystkich zachowań i przekonań są ludzie wychowani w polskim systemie szkolnym! Czy my, polscy pedagogowie, patrząc na ekscesy ludycznych bandytów w Białymstoku, możemy się czuć bezwinni i nie powiązani przyczynowo z tymi ekscesami? Czy my, nauczyciele nauczycieli możemy nie widzieć związku sprawczego między naszą pracą a formacją polityków, którzy infekcję nienawiści do odmienności traktują jako cenę za udział w elitach władzy? Czy nie odpowiadamy za władze polityczne, które za główny mechanizm tej władzy uznają obecność wyimaginowanego wroga, najlepiej obcego: rasą, wyznaniem, narodowością , ale także bliźniego, którego jako wroga wskaże rządząca wyobraźnią publiczną siła polityczna?

Nie mogę oceniać szkoły, bo wśród tysięcy są także niewydolne! Ale nie znane są przypadki, aby środowisko akademickie zaangażowało się czynnie, lub deklaratywnie po stronie ofiar nietolerancji. Tymczasem prawda jest taka, że polskie społeczeństwo jest zarażone chorobą nietolerancji przez politykę i polityków, która dziś dopisuje haniebne karty do historycznych win naszej przeszłości. I dobitnie chcę zaznaczyć, że nietolerancja, to nie antysemityzm, co często jest utożsamiane. To wieki stosunków szlachty do chłopów, inteligencji do robotników, miasta do wsi, wierzących do niewierzących,…. Kiedy to tragiczne dziedzictwo naszego narodu stanie się przedmiotem troski akademickiej pedagogiki?

Wymieniłem tylko kilka wybranych zjawisk, aby ukazać ważną okoliczność; wszelkie zjawiska, które polityka uznaje za swoje wyłączne pole kompetencji ma swoje źródła w procesie wychowania i nauczania i powoduje skutki dla działalności szkoły . Wszystko to dzieje się w kręgu naszej zawodowej aktywności i naszego zawodowego obowiązku. Przed trzema laty w Białymstoku obradował IX. Ogólnopolski Zjazd Pedagogiki. Akurat reforma wchodziła w życie. Wśród jej regulacji były elementy organizacyjne i programowe. Skutki reformy organizacyjnej widać dzisiaj w nieszczęsnym zderzeniu podwójnego rocznika absolwentów gimnazjum i szkoły podstawowej. Inne skutki organizacyjnych ekscesów władzy, m. in. skrócenie powszechnego kształcenia polskich dzieci oraz opóźnionego startu szkolnego – poznamy w losach pokoleniowych. Podobnie jak skutki reformy programowej przygotowanej przez anonimowych autorów. Znając jednak ideologię klasy rządzącej trudno o optymizm w tym zakresie.

Mimo to jestem programowym optymistą. Jest ku temu kilka co najmniej przesłanek. Wychowanie i szkoła są odwiecznym procesem i odwieczną instytucją rozwoju człowieka. Mijały epoki, zmieniała się cywilizacja, upadały systemy politycznego istnienia społeczeństw, ale szkoła i jej misja trwały we wszystkich epokach i formach życia zbiorowego. Ludzkość, po prostu nie jest w stanie trwać i rozwijać się bez owego, można rzec biologicznego przymusu kształcenia nowych pokoleń i w uproszczeniu mówiąc – budowania przyszłości przez wychowanie. Oczywiście historyczne formy dydaktyki i wychowania przybierały niepoliczalne postacie. Zawsze to jednak była relacja uczeń – nauczyciel, wychowawca – wychowanek. Otwartość, empatia społeczna, tolerancja dla słabości to cechy współczesnego wychowania zweryfikowane przez ostatnie wieki zapisanej historii człowieka. Chwilowe zaburzenia tych cech i celów wychowawczych przez ideologię i złą politykę mają także spore tradycje, ale były właśnie chwilowe, w sensie dziejowym i odchodziły do lamusa historii wraz ze swymi twórcami i strażnikami. I dlatego taką wielką mądrością jest cytat Czesława Czapowa, że „ideologia oślepia, a wiedza oświeca” Powinniśmy się starać, aby w szkole było jak najmniej ideologii, a jak najwięcej wiedzy i mądrego wychowania. Wiedzy pozwalającej ratować nasz zagrożony świat i przygotowania młodych pokoleń do nieuchronnych zmian, do nieodłącznego od kondycji człowieka współdziałania z drugim człowiekiem i służby potrzebującym. Miejmy nadzieję, że Zjazd pobudzi akademickie środowisko do zabrania głosu w sprawie całości polityki oświatowej państwa – fundamentu na którym powstaje przyszłość społeczeństwa i kraju.

   

   

Comments are closed.